Uczelnia
zgodziła się, żebym po nowym roku wróciła do Bostonu. Cieszyłam
się jak dziecko. Spędzę święta z ukochanym i synem. Nie mogłam
się doczekać. Organizowałam wigilię ze Zbyszkiem. Mieli
przyjechać jego rodzice. Zaczęłam wszystko planować. Jadłospis
miałam ułożony, mieszkanie miał sprzątać Zibi.
-Ubieraj
się- powiedział któregoś dnia.
-Ale
po co?
-Niespodzianka-
uśmiechnął się tajemniczo.
Posłusznie
ubrałam się i synka. Po drodze starałam się coś od niego
wyciągnąć, ale nie chciał nic powiedzieć. W końcu dojechaliśmy
na miejsce. Nie musiał mi nic tłumaczyć. Doskonale wiedziałam co
chce zrobić. Uradowana przytuliłam go i pocałowałam.
-Czyli
się zgadzasz?
-No
pewnie, a miałeś jakieś wątpliwości?
-Przyznam
szczerze, że na początku tak.
Po
pół godzinie wszystko było załatwione. Od tej pory nasz syn
nazywał się Piotr Bartman.
-Teraz
czas na ciebie- uśmiechnął się ZB9.
-Słucham?
-No
teraz twoja kolej, żeby zmienić nazwisko.
-A
na jakie?- chciałam się z nim podroczyć.
-Bardzo
śmieszne- wystawił mi język- To kiedy?
-Ale
co?
-Ślub!
Chcę już mieć pewność, że zawsze będziesz przy mnie- pięknie
się uśmiechnął.
Przyznam
szczerze, że do ślubu nigdy mi się nie śpieszyło. Uznawałam to
za koniec wolności. Zawsze jak o tym myślałam miałam wrażenie,
że coś się kończy. Jakiś okres w życiu i on już nie wróci.
Teraz jednak, gdy miałam przy sobie Zibiego czułam, że w każdej
chwili mogłabym stanąć z nim przed ołtarzem.
-Po
nowym roku- odpowiedziałam- Jak wrócę po zaliczeniu kolejnego
roku. Chcę, żeby było ciepło.
-Jak
sobie życzysz. To będzie najwspanialsze i najhuczniejsze wesele na
świecie.
Tylko
się zaśmiałam.
-Wstąpmy
do sklepu. Muszę zacząć przygotowywać wigilię.
-Już
się robi.
W
sklepie spędziliśmy dużo czasu. O dziwo Zbyszek nie narzekał.
Zabawiał syna, a ja w tym czasie wszystko znalazłam. Obładowani
zakupami wróciliśmy do domu. ZB9 walnął się na kanapę.
-Ej
nie zapomniałeś o czymś?
-O
czym?
-Musisz
ubrać choinkę. Wczoraj ci odpuściłam, ale dziś ma być gotowa.
-Już
się robi.
Wstał
i poszedł się zabrać do pracy. Ja w tym czasie zaczęłam swoją
pracę w kuchni. Najpierw barszcz. Potem uszka i pierogi ruskie, i z
kapustą. Gołąbki z kaszą i z ryżem. Nie miałam już sił. Na
razie wystarczy. Poszłam do salonu. ZB9 miał już prawie gotową
choinkę. Brakowało tylko czubka.
-Proszę-
podał mi go.
-A
jak ja mam tam dosięgnąć?
Uśmiechnął
się i zanim się obejrzałam posadził mnie sobie na barana.
Założyłam szpic i chciałam zejść, ale mnie nie puszczał.
-Zbyszek
mam jeszcze dużo roboty.
-We
wszystkim ci pomogę, ale na razie odpocznij.
-To
mnie postaw.
Posłusznie
odstawił mnie na podłogę i zaczął całować. Po chwili oderwałam
się od niego.
-Nie
zapomniałeś o czymś?
-O
czym?
-Synem
się zajmij- dałam mu pstryczka w nos i uciekłam do kuchni.
Zaśmiał
się i poszedł do Piotrusia. Wigilia po jutrze, a mi jeszcze tyle do
roboty zostało. Karpia nie robiłam. Nigdy go nie lubiłam. Więcej
z nim zabawy niż jedzenia, tyle ości jest. Postawiłam na mintaja z
ziemniakami i kapustą. Kompot już wczoraj zrobiłam, czyli zostały
placki. Do kuchni wszedł mój narzeczony.
-A
gdzie syna zgubiłeś?
-Bawi
się- powiedział zadowolony- A ja mogę ci pomóc.
-To
bierz się za mikser. Ciasta nam zostały.
Z
jego pomocą poszło szybko. Nim się obejrzałam sernik, makowiec i
szarlotka były już gotowe. Zadowolona, że ma wszystko gotowe
poszłam pod prysznic. Następny dzień upłynął nam na sprzątaniu.
W wigilię czekaliśmy na rodziców Zbyszka. Miałam wszystko dopięte
na ostatni guzik. Zadzwonił dzwonek. Wzięłam głęboki oddech i
poszłam otworzyć.
Dziś wcześnie, bo potem jest mecz Resovii i nie dałabym rady dodać. Za kim jesteście? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz