poniedziałek, 25 lutego 2013

Rozdział XXXIII

    Uczelnia zgodziła się, żebym po nowym roku wróciła do Bostonu. Cieszyłam się jak dziecko. Spędzę święta z ukochanym i synem. Nie mogłam się doczekać. Organizowałam wigilię ze Zbyszkiem. Mieli przyjechać jego rodzice. Zaczęłam wszystko planować. Jadłospis miałam ułożony, mieszkanie miał sprzątać Zibi.
-Ubieraj się- powiedział któregoś dnia.
-Ale po co?
-Niespodzianka- uśmiechnął się tajemniczo.
Posłusznie ubrałam się i synka. Po drodze starałam się coś od niego wyciągnąć, ale nie chciał nic powiedzieć. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Nie musiał mi nic tłumaczyć. Doskonale wiedziałam co chce zrobić. Uradowana przytuliłam go i pocałowałam.
-Czyli się zgadzasz?
-No pewnie, a miałeś jakieś wątpliwości?
-Przyznam szczerze, że na początku tak.
Po pół godzinie wszystko było załatwione. Od tej pory nasz syn nazywał się Piotr Bartman.
-Teraz czas na ciebie- uśmiechnął się ZB9.
-Słucham?
-No teraz twoja kolej, żeby zmienić nazwisko.
-A na jakie?- chciałam się z nim podroczyć.
-Bardzo śmieszne- wystawił mi język- To kiedy?
-Ale co?
-Ślub! Chcę już mieć pewność, że zawsze będziesz przy mnie- pięknie się uśmiechnął.
Przyznam szczerze, że do ślubu nigdy mi się nie śpieszyło. Uznawałam to za koniec wolności. Zawsze jak o tym myślałam miałam wrażenie, że coś się kończy. Jakiś okres w życiu i on już nie wróci. Teraz jednak, gdy miałam przy sobie Zibiego czułam, że w każdej chwili mogłabym stanąć z nim przed ołtarzem.
-Po nowym roku- odpowiedziałam- Jak wrócę po zaliczeniu kolejnego roku. Chcę, żeby było ciepło.
-Jak sobie życzysz. To będzie najwspanialsze i najhuczniejsze wesele na świecie.
Tylko się zaśmiałam.
-Wstąpmy do sklepu. Muszę zacząć przygotowywać wigilię.
-Już się robi.
W sklepie spędziliśmy dużo czasu. O dziwo Zbyszek nie narzekał. Zabawiał syna, a ja w tym czasie wszystko znalazłam. Obładowani zakupami wróciliśmy do domu. ZB9 walnął się na kanapę.
-Ej nie zapomniałeś o czymś?
-O czym?
-Musisz ubrać choinkę. Wczoraj ci odpuściłam, ale dziś ma być gotowa.
-Już się robi.
Wstał i poszedł się zabrać do pracy. Ja w tym czasie zaczęłam swoją pracę w kuchni. Najpierw barszcz. Potem uszka i pierogi ruskie, i z kapustą. Gołąbki z kaszą i z ryżem. Nie miałam już sił. Na razie wystarczy. Poszłam do salonu. ZB9 miał już prawie gotową choinkę. Brakowało tylko czubka.
-Proszę- podał mi go.
-A jak ja mam tam dosięgnąć?
Uśmiechnął się i zanim się obejrzałam posadził mnie sobie na barana. Założyłam szpic i chciałam zejść, ale mnie nie puszczał.
-Zbyszek mam jeszcze dużo roboty.
-We wszystkim ci pomogę, ale na razie odpocznij.
-To mnie postaw.
Posłusznie odstawił mnie na podłogę i zaczął całować. Po chwili oderwałam się od niego.
-Nie zapomniałeś o czymś?
-O czym?
-Synem się zajmij- dałam mu pstryczka w nos i uciekłam do kuchni.
Zaśmiał się i poszedł do Piotrusia. Wigilia po jutrze, a mi jeszcze tyle do roboty zostało. Karpia nie robiłam. Nigdy go nie lubiłam. Więcej z nim zabawy niż jedzenia, tyle ości jest. Postawiłam na mintaja z ziemniakami i kapustą. Kompot już wczoraj zrobiłam, czyli zostały placki. Do kuchni wszedł mój narzeczony.
-A gdzie syna zgubiłeś?
-Bawi się- powiedział zadowolony- A ja mogę ci pomóc.
-To bierz się za mikser. Ciasta nam zostały.
Z jego pomocą poszło szybko. Nim się obejrzałam sernik, makowiec i szarlotka były już gotowe. Zadowolona, że ma wszystko gotowe poszłam pod prysznic. Następny dzień upłynął nam na sprzątaniu. W wigilię czekaliśmy na rodziców Zbyszka. Miałam wszystko dopięte na ostatni guzik. Zadzwonił dzwonek. Wzięłam głęboki oddech i poszłam otworzyć.

Dziś wcześnie, bo potem jest mecz Resovii i nie dałabym rady dodać. Za kim jesteście? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz