Po
treningu siedziałam na trybunach i czekałam na Zbyszka. Podszedł
do mnie trener.
-Pogodziliście
się?- zapytał bez zbędnych wstępów.
-Tak-
odpowiedziałam.
-To
dobrze widać było, że za tobą znaczy wami tęskni.
-Znów
przeze mnie ucierpiała drużyna?
-Nie
jak wiesz obroniliśmy mistrzostwo. Fakt mogło być lepiej, ale nie
ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
-Czyli
nie ma mi trener tego za złe?
-Nie,
ale mam nadzieję, że już wszystko między wami jest dobrze.
-Prawie
wszystko- odpowiedziałam niepewnie. Właściwie nie wiedziałam
dlaczego o wszystkim mu opowiadam, może potrzebowałam
się wyżalić.
-To znaczy?
-Muszę wrócić do
Stanów. Tam mam studia. I zostawiłam tam przyjaciela, który liczy
na coś więcej niż przyjaźń z mojej strony.
-Czyli ty i Zbyszek nie
będziecie razem?- był zdezorientowany.
-Raczej będziemy, ale
nie wiem jak mam powiedzieć przyjacielowi, że między nami nic nie
będzie.
-Mam nadzieję, że
wszystko wam się ułoży. Kochacie się to widać. A syn wam się
piękny urodził. Może odziedziczył też po ojcu talent do gry?
-Okaże się, chociaż po
tym jak jeszcze w brzuchu był skłaniałabym się, że będzie
piłkarzem.
-Czemu?
-Bo mocno kopie.
Zaczęliśmy się śmiać.
Nie zauważyłam, że Zbyszek słyszał końcówkę rozmowy.
-Żadnym piłkarzem.
Zobaczysz, że siatkarzem zostanie- wziął Piotrusia na ręce.
Pożegnaliśmy się z
trenerem i poszliśmy do samochodu.
-Kilku chłopaków dziś
wpadnie- powiedział ZB9.
-Kto dokładnie?
-Tak właściwie to cała
drużyna, ale to dlatego, że chcą się z dzieckiem pobawić-
uśmiechnął się. Był dumny z syna, to było widać.- Paul
przyjdzie z córką. Chce ją zapoznać z Piotrusiem. Kiedy się
urodził?
-11 maja.
-O to córka Paula 12
maja- uśmiechnął się.
-A jak ma na imię?
-Jessica.
-Ładnie. O której
przyjdą?
-Koło 19.
-Musimy jeszcze do sklepu
wstąpić w takim razie.
-To ja pójdę do
monopolowego, a ty do spożywczego.
-Słucham? Jaki
monopolowy? Wam nie wolno pić.
-Ale to tylko jedno piwo.
-Pomyśl jaki przykład
dajesz dziecku.
-To jest chwyt poniżej
pasa.
-Dobra, ale tylko piwo.
Uśmiechnięty poszedł w
swoim kierunku, a ja w swoim. Miałam trochę czasu, więc
postanowiłam, że zrobię prócz tiramisu i szarlotki jeszcze
kolorowe babeczki. Kupiłam lukier i ozdobne koraliki. W domu
sprawnie poszło i o 18 miałam wszystko gotowe. Tym razem Zbyszek w
niczym mi nie pomógł, bo kazałam mu sprzątać i zająć się
synem. Miałam czas, by się przebrać i umalować. Postawiłam na
naturalny makijaż, a do tego czerwone rurki i brązowo-złoty top.
-Ślicznie wyglądasz-
usłyszałam głos Zibiego.
-Dziękuję.
Pocałował mnie i w tym
samym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-Ja kiedyś zabiję tego
Igłę- powiedział Zbyszek.
-Skąd wiesz, że to on?
Wtedy dzwonek jeszcze raz
zadzwonił.
-Chodź przekonajmy się.
Poszliśmy otworzyć
drzwi. Faktycznie stał w nich Krzysiek. Popatrzyłam na zegarek.
Była 18:45.
-Będziecie mnie tak na
zewnątrz trzymać?- zapytał Krzysiu.
Wpuściliśmy go.
-Nie mieliście być na
19?- spytałam.
-Tak, ale widzisz...
-Wymyślił sobie, że
każdy kto wejdzie dostanie serpentyną w spreju- wytłumaczył ZB9.
-Co? Ale skąd ten
pomysł?
-Bo za 99 groszy puszkę
sprzedawali to uznałem, że trzeba to wykorzystać.
Zaśmiałam się. Nie
mogłam się doczekać, aż reszta gości przyjdzie do mieszkania. Po
10 minutach był kolejny dzwonek. Poszłam otworzyć.
-Cześć- Pit pocałował
mnie w policzek.
-Cześć- jego mi było
żal. Miał iść na pierwszy ogień, ale zaraz za nim wszedł Kosa.
-A ja?
-Cześć Grzesiu.
Rozebrali się i poszli
do salonu, a ja zostałam w tyle czekając na rozwój akcji.
-Igła już nie żyjesz!-
powiedzieli chórem środkowi.
Proszę piszcie komentarze. Lepiej jest pisać wiedząc, że ma się dla kogo ;)
Pisz, pisz twój blog jest świetny :D
OdpowiedzUsuńsuper ! :)
OdpowiedzUsuńCo raz to zabawniej sie robi :) Pisz, pisz chętnie czytam :)
OdpowiedzUsuńŚwietny , czekam na następny ;p
OdpowiedzUsuń