wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział XXVII

       Po treningu siedziałam na trybunach i czekałam na Zbyszka. Podszedł do mnie trener.
-Pogodziliście się?- zapytał bez zbędnych wstępów.
-Tak- odpowiedziałam.
-To dobrze widać było, że za tobą znaczy wami tęskni.
-Znów przeze mnie ucierpiała drużyna?
-Nie jak wiesz obroniliśmy mistrzostwo. Fakt mogło być lepiej, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
-Czyli nie ma mi trener tego za złe?
-Nie, ale mam nadzieję, że już wszystko między wami jest dobrze.
-Prawie wszystko- odpowiedziałam niepewnie. Właściwie nie wiedziałam dlaczego o wszystkim mu opowiadam, może potrzebowałam się wyżalić.
-To znaczy?
-Muszę wrócić do Stanów. Tam mam studia. I zostawiłam tam przyjaciela, który liczy na coś więcej niż przyjaźń z mojej strony.
-Czyli ty i Zbyszek nie będziecie razem?- był zdezorientowany.
-Raczej będziemy, ale nie wiem jak mam powiedzieć przyjacielowi, że między nami nic nie będzie.
-Mam nadzieję, że wszystko wam się ułoży. Kochacie się to widać. A syn wam się piękny urodził. Może odziedziczył też po ojcu talent do gry?
-Okaże się, chociaż po tym jak jeszcze w brzuchu był skłaniałabym się, że będzie piłkarzem.
-Czemu?
-Bo mocno kopie.
Zaczęliśmy się śmiać. Nie zauważyłam, że Zbyszek słyszał końcówkę rozmowy.
-Żadnym piłkarzem. Zobaczysz, że siatkarzem zostanie- wziął Piotrusia na ręce.
Pożegnaliśmy się z trenerem i poszliśmy do samochodu.
-Kilku chłopaków dziś wpadnie- powiedział ZB9.
-Kto dokładnie?
-Tak właściwie to cała drużyna, ale to dlatego, że chcą się z dzieckiem pobawić- uśmiechnął się. Był dumny z syna, to było widać.- Paul przyjdzie z córką. Chce ją zapoznać z Piotrusiem. Kiedy się urodził?
-11 maja.
-O to córka Paula 12 maja- uśmiechnął się.
-A jak ma na imię?
-Jessica.
-Ładnie. O której przyjdą?
-Koło 19.
-Musimy jeszcze do sklepu wstąpić w takim razie.
-To ja pójdę do monopolowego, a ty do spożywczego.
-Słucham? Jaki monopolowy? Wam nie wolno pić.
-Ale to tylko jedno piwo.
-Pomyśl jaki przykład dajesz dziecku.
-To jest chwyt poniżej pasa.
-Dobra, ale tylko piwo.
Uśmiechnięty poszedł w swoim kierunku, a ja w swoim. Miałam trochę czasu, więc postanowiłam, że zrobię prócz tiramisu i szarlotki jeszcze kolorowe babeczki. Kupiłam lukier i ozdobne koraliki. W domu sprawnie poszło i o 18 miałam wszystko gotowe. Tym razem Zbyszek w niczym mi nie pomógł, bo kazałam mu sprzątać i zająć się synem. Miałam czas, by się przebrać i umalować. Postawiłam na naturalny makijaż, a do tego czerwone rurki i brązowo-złoty top.
-Ślicznie wyglądasz- usłyszałam głos Zibiego.
-Dziękuję.
Pocałował mnie i w tym samym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-Ja kiedyś zabiję tego Igłę- powiedział Zbyszek.
-Skąd wiesz, że to on?
Wtedy dzwonek jeszcze raz zadzwonił.
-Chodź przekonajmy się.
Poszliśmy otworzyć drzwi. Faktycznie stał w nich Krzysiek. Popatrzyłam na zegarek. Była 18:45.
-Będziecie mnie tak na zewnątrz trzymać?- zapytał Krzysiu.
Wpuściliśmy go.
-Nie mieliście być na 19?- spytałam.
-Tak, ale widzisz...
-Wymyślił sobie, że każdy kto wejdzie dostanie serpentyną w spreju- wytłumaczył ZB9.
-Co? Ale skąd ten pomysł?
-Bo za 99 groszy puszkę sprzedawali to uznałem, że trzeba to wykorzystać.
Zaśmiałam się. Nie mogłam się doczekać, aż reszta gości przyjdzie do mieszkania. Po 10 minutach był kolejny dzwonek. Poszłam otworzyć.
-Cześć- Pit pocałował mnie w policzek.
-Cześć- jego mi było żal. Miał iść na pierwszy ogień, ale zaraz za nim wszedł Kosa.
-A ja?
-Cześć Grzesiu.
Rozebrali się i poszli do salonu, a ja zostałam w tyle czekając na rozwój akcji.
-Igła już nie żyjesz!- powiedzieli chórem środkowi. 

Proszę piszcie komentarze. Lepiej jest pisać wiedząc, że ma się dla kogo ;)

4 komentarze:

  1. Pisz, pisz twój blog jest świetny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Co raz to zabawniej sie robi :) Pisz, pisz chętnie czytam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny , czekam na następny ;p

    OdpowiedzUsuń